SŁABO
Potworny bałagan
“Godzilla: Monster Planet” marnuje czas widza na wielu płaszczyznach – poprzez nieczytelną fabułę, brzydkie wizualia, niewykorzystanie potencjału kultowego potwora czy przez złudną obietnicę kolejnych części. Moim zdaniem to film z gatunku “obejrzeć i zapomnieć”.
User Review
( votes)Król Potworów wylądował na Netflixie jako anime! Brzmi dobrze, prawda? Niestety po obejrzeniu nowego filmu z Godzillą w roli głównej okazuje się, że na dobrych zapowiedziach się skończyło. Jeżeli nie jesteście psychofanami “gumowego jaszczura” to możecie odpuścić ten film i zrobić ze swoim życiem coś pożyteczniejszego niż oglądanie najnowszej inkarnacji słynnego potwora.
Fabularna katastrofa
“Godzilla: Monster Planet” to bałaganiarski, pobieżny, wymuszony film, który na dodatek niczego nie kończy, bo w planach jest jeszcze przynajmniej jedna część. Netflix informował, że być może będzie nawet trzeci film, ale… coś nie jestem przekonany. Prawdopodobnie chciano z początku zrobić tego serię animę z kilkunastoma odcinkami, ale gdy zorientowano się, że produkcja zmierza w złym kierunku to zdecydowano się ostatecznie na “film w odcinkach”. To się czuje niestety – fabuła trzeszczy w posadach wprost niesamowicie.
W ciągu zaledwie 90 minut próbowano tutaj upchnąć zbyt wiele wątków i motywów, na których zaakcentowanie twórcom po prostu nie wystarcza czasu. Mamy kosmiczną podróż przez dziesięciolecia, konflikt ideologiczny na międzygwiezdnym statku, rasę człowiekopodobnych kosmitów, kult religijny, planetę potworów i jeszcze kilka różnych wątków, które odfajkowywane są niczym punkty na checkliście. Co za dużo to niezdrowo, bo film rozpada się przez to na mniejsze kawałeczki, które ciężko śledzić z zainteresowaniem. Dobija też prostacki, końcowy zwrot akcji, który przypomina prostą grę wideo, gdzie mniejszego bossa zastępuje taki sam, tylko większy i silniejszy.
Brzydko i ponuro
Śmieciowy scenariusz to jedno – druga sprawa, która mnie szczególnie ubodła to oprawa audiowizualna całego widowiska. Za przygotowanie filmu wzięło się studio Polygon Pictures odpowiedzialne m. in. za netflixowe “Knights of Sidonia”, “Ajin” oraz “Blame”. Rezultat? Wszechobecne CGI, które nawet całkiem nieźle radzi sobie z krajobrazami i widokami, ale już twarze bohaterów czy projekty stworów to porażka. Część “kosmiczna” w zasadzie wygląda jak kolejny epizod “Knights of Sidonia” i traktuję to w tym przypadku jako mocny zarzut, bo:
- po pierwsze: mam wrażenie, że wykorzystano tutaj sporo tych samych elementów co w “Knights of Sidonia”,
- po drugie: “Godzilla: Monster Planet” prawie w ogóle nie próbuje zbudować własnego wizualnego charakteru.
Znajdziemy tutaj co prawda kilka całkiem niezłych momentów, ale ogólnie zbyt rzadko jest “na czym oko zawiesić. Całość wypełnia sporo akcji, ale dość nudnej i standardowej, w której prym wiodą bezosobowe roboty, czołgi i inne ustrojstwo. Na ekranie strzelali z czego popadnie, a ja siedziałem na fotelu i próbowałem powstrzymać się od zaśnięcia.
A gdzie jest Godzilla?
I w tym problem, bo Godzilla niby jest, ale… jakby jej nie było. Król Potworów w tym filmie jest po prostu brzydki i odarty z wszelkiej grozy oraz kultu, który otacza jego legendę. Twórcy w żaden sensowny sposób nie próbują nawiązać do kultowych motywów serii – w wielu przypadkach uznałbym to za zaletę, ale “Godzilla: Monster Planet” nie oferuje niczego ciekawego w zamian. Całość dobija jeszcze wspomniany wcześniej ostatni twist, który kompletnie niweczy wysiłek bohaterów i zmienia się w tani, serialowy cliffhanger. Sztuka dla sztuki, aby dać widzom jakikolwiek powód do czekania na kolejny film. Paradoksalnie film może się spodobać osobom, które ani z Godzillą, ani z anime nie mieli zbyt wiele do czynienia. Natomiast jako fan jednego i drugiego mogę tylko napisać, że… Netflix – tym razem Ci nie wyszło. Nie o taką Godzillę walczyłem.