Po świętach, kolejne święto, czyli w moim przypadku…odrobina nudy. :D Doskonała okazja, żeby coś skrobnąć, bo to i owo ostatnio oglądałem.
Batman i Harley Quinn
Mocno takie sobie – z początku fajnie jest powrócić do tego świata, ale im dalej w las tym bardziej okazuje się, że fabuły starczyłoby tutaj na odcinek B:TAS, a zamiast tego próbowano to rozciągnąć na 70 minut filmu. Co gorsze, mniej więcej w połowie film zmienia się bardziej w komedię i zaczynają dominować elementy auto-parodystyczne. Ewidentnie gdzieś się tutaj twórcy pogubili – zwłaszcza zdziwiła mnie zadziwiająca duża ilości dowcipów o erotycznym podtekście. Słabe to strasznie i wymuszone.
Na plus oczywiście animacja i generalnie cała obsada na czele z doskonałym Kevinem Conroy’em użyczającego głosu Batmanowi. Jakbym miał dawać ocenę to byłoby to jakieś 5/10 – przeciągnięte, na silę zabawne i generalnie mało spójne widowisko. Lepiej w tym czasie powtórzyć sobie Mask of Phantasm.
Devilman Crybaby – cały sezon
Najnowsza pozycja – od wczoraj na Netflixie. Wziąłem się za oglądanie dzisiaj rano i skończyłem do południa.Pan Masaaki Yuasa (m. in. twórca odcinka Food Chain w “Adventure Time”) znowu zrobił doskonałe anime.
Zaznajomionym z twórczością tego Pana mogę napisać, że zdecydowanie widać to jego charakterystyczny teledyskowy styl i stylistyczną napierdzielankę. Nowego Devilmana ogląda się miejscami jak jakiś zeschizowany teledysk na przyśpieszeniu, w czym mocno pomaga niemal wybitna ścieżka dźwiękowa mieszająca trance, spokojniejsze kawałki fortepianowe czy rytmiczne melodeklamacje. Miejscami działa to kosmicznie – warto sprawdzić chociaż pierwszy odcinek i moment w klubie, gdy pojawiają się demony. Ścisła czołówka najbardziej porytych sekwencji widzianych przeze mnie w ostatnich miesiącach.
Przy okazji mała uwaga – seria zdecydowania dla dorosłych, pomimo tego, że Netflix oznaczył ją jako +16. Radziłbym uważać. ;)
Oczywiście nie obyło się bez problemów – chyba największe zastrzeżenia mam do płynności scenariusz, bo fabuła miejscami łapie jakieś dziwne skróty i cięcia, że robi się nieco nieczytelnie. Maskowane jest to piorunująco szybkim montażem, ale lekki niesmak pozostaje. Kreska i animacja przez większość czasu daje radę, ale zdarzają się też słabsze momenty – do tego pojawia się jeszcze wkurzające, biedne CGI.Podobnie sceny walk wydają się nieraz trochę nieczytelne. Na szczęście zazwyczaj jest “lepiej niż dobrze” – choć zastrzegam, że stylistycznie to trochę odbiega od standardowego anime.
Ocena: 8-9/10, bo mimo tego, że miejscami miałem wyraz twarzy “co ja paczę”, to i tak łyknąłem 10 odcinków pod rząd. Dobry narkotyk. Nie polecam jednak osobom, które nie mają styczności z anime i takim, które odstrasza przemoc i erotyka w dużych ilościach.
COCO
Ulala – Pixar w formie. Cudnie podana, łamiąca niektóre gatunkowe schematy historia, zatopiona w magicznym świecie meksykańskich wierzeń. Zdecydowanie mój faworyt jeżeli chodzi o tegoroczne Oscary w kategorii “najlepsza animacja”. Jeżeli jeszcze grają to w Waszych kinach to nie wahajcie się tylko od razu idźcie. Więcej nie napiszę, bo musiałbym walić spoilerami, a w sieci znajdziecie ciekawsze recenzje tego działa od mojej pisaniny. Tak czy siak – szczerze polecam ten film.
TO TYLE
Z animacji oglądałem też parę odcinków Batmana i zabrałem się za kreskówkowego Spawna od HBO. O tym ostatnim napiszę następnym razem jak już skończę wszystkie sezony.
Muzyczka na koniec:
https://www.youtube.com/watch?v=Ovno_5GFEYE